Recenzja filmu

Spider-Man: Daleko od domu (2019)
Jon Watts
Artur Kaczmarski
Tom Holland
Samuel L. Jackson

Częściowa bezdomność

Są w filmie i teorie spiskowe, i gigantyczna wiara w moc autokreacji, i autotematyzm ocierający się czasami o poważny namysł nad statusem kulturowym całego uniwersum. Jakby twórcy chcieli
Hop hop, gobliny, kosmici, bogowie, multiwersa, technokraci i czarnoksiężnicy! Gdzieście znowu poszli? Co zrobimy bez waszego kolorowego promieniowania? Bez cudów w świecie bez cudów, gdzie przez ładnych kilka lat zastępowaliście religię i politykę? Powiedzcie, bo już od kwietnia ciekawość nie pozwalała nam spokojnie zasnąć: jakim doświadczeniem będzie oglądanie pierwszego filmu MCU w realiach post-Avengerowskich? Co się ostało z tamtego żelaznego trykotu, z niegdysiejszych blichtrów, z gigantycznych, międzygalaktycznych stawek i drobnych, choć rozsadzających ekran wzruszeń? Czy tamta cywilizacja przetrwała? Czy będzie co zbierać?



 Osobiście wolałbym, żeby na gruzach miasta nigdy nie wznosiło się jego kopii - efekt jest zazwyczaj tekturowy i mało poważny. "Spider-Man: Homecoming" sprzed dwóch lat był naprawdę miłym zejściem z chmur na poziom ulicy, powrotem do domu w sensie literalnym. Peter Parker walczył o codzienność i przyziemność, jego wrogowie również, a wszystko to w realiach ostrego konfliktu zubożałych statystów - rzeszy bezimiennych ofiar rozwałek Avengersów oraz tych, którzy po apokalipsach muszą posprzątać i odbudować własne drobne biznesy - z właścicielami prywatnych odrzutowców i prywatnych armii. W tym sensie nastolatka z Queens dało się nazwać working class superhero. "Daleko od domupróbuje natomiast wykreować formułę super-mediatora: z jednej strony utrzymać sztubackość i skromność klasycznego Spider-Mana, z drugiej - pogodzić ją z rycerskim namaszczeniem, które Parker otrzymał w ostatnich minutach "Końca gry". A właściwie nie tyle wykreować, co przekonać nas, że ta pośredniość jest ostatecznym clou filmu: że od początku chodziło o nakręcenie "Homecoming" w szatach kosmicznej mitologii "Avengers". Pod tym względem, nowy obraz reprezentuje rodzaj pięknej mistyfikacji.  I - nie wchodząc za bardzo w szczegóły - to właśnie z różnorakich mistyfikacji twórcy szyją warstwy fabularnej tkaniny.



 Są w filmie i teorie spiskowe, i gigantyczna wiara w moc autokreacji, i autotematyzm ocierający się czasami o poważny namysł nad statusem kulturowym całego uniwersum. Jakby twórcy chcieli przesłuchać samych siebie: czy zjawisko, które stworzyliśmy - konglomerat aktorów, postaci, symboli, opowieści i mitów - to na pewno tylko komercyjne widowisko, czy może już nowa świecka religia? Czy fantazje zapośredniczone przez nowoczesną technologię mogą zaspokoić ludzką potrzebę sensu, porządku i bezpieczeństwa? Te pytania pojawiają się jednak gdzieś na marginesach i raczej w ostatnich partiach filmu, bo na początku chodzi przede wszystkim o wspomniane mediacje. Oraz o widowiskową zabawę, której film jak zwykle dostarcza z nawiązką. Blockbuster Jona Wattsa zaczyna się tam, gdzie skończyło się galaktyczne show braci Russo. Po pięcioletnim "zdmuchnięciu" Parker wraca do szkoły - znowu jako 16-latek, na dodatek w żałobie i z jeszcze mocniejszym postanowieniem oddania się sprawom świeckim: nauce, randkom oraz ewentualnie drobnym starciom z lokalnymi dilerami mefedronu. Na tym etapie sequel to, podobnie jak pierwsza część, kino młodzieżowej inicjacji, wskakujące tym razem w obuwie wakacyjne: na szykujące się wielkimi krokami szkolnej wycieczce do Europy powinno dojść do rozluźnienia codziennych norm i rozszerzenia pola randkowego. A Peter w nowej  odsłonie z pełnym zaangażowaniem zasadza się na MJ - dziewczynę o umyśle ostrym jak brzytwa i równie ciętym dowcipie, która wcześniej  pojawiała się w epizodach, na zasadzie "kiedyś tam coś większego, mała", a teraz dostaje rozbieg. W ogóle Tom Holland i Zendaya trzymają ten film z dala od sacrum Avengersów i pompy wielkiej polityki, błądząc po zakamarkach miłostek, nastoletnich zachwytów i lekkiej zgrywy ze stereotypów niedouczonego Amerykanina na wakacjach w Europie. 



 No właśnie - Wenecja, Alpy austriackie, Praga i Londyn cały czas przeglądają się w szybkach smartfonów i mediach społecznościowych, a twórcy pokazują w krzywym zwierciadle apokalipsę masowej turystyki. Zwłaszcza to pierwsze miasto wydaje się umęczone i sfrustrowane jak sam Peter Parker. Gigant chlupoczący wodą szaleje po wąskich uliczkach i kanałach smutnej Wenecji, walczy z nim tajemniczy gość z akwarium na głowie (Jake Gyllenhaal jako Mysterio), a Nick Fury zmusza Spider-Mana do ordnungu i karmi – podobnie jak Happy - kolejnymi opowiastkami o Tonym Starku. Stawka znowu wydaje się bombastyczna, pozaziemska i ostateczna, bo Mysterio przedstawia się całej ekipie jako uchodźca z rzeczywistości równoległej, którą zniszczyły magiczne żywiołaki – te same, które teraz atakują Ziemię. Oś filmu opiera się zatem na nieustannym i hyperdynamicznym balansowaniu Parkera na granicy realne (przyjaciele, emocje, życie) oeaz avengerskie, półboskie, metafizyczne. I im bardziej Spider-Man wychyla się w kierunku mitów i ołtarzy, tym mocniej widać krzywdę, jaką wyrządzili światu sami Avengersi – swoją obecnością, lecz przede wszystkim instytucjonalizacją tego, co boskie i kosmiczne. Oraz jak bardzo ten świat przypomina nasz własny, pogrążony w wielkim kryzysie zaufania do faktów. 


 Wraz z magią, Walhallą i kamieniami nieskończoności człowiek marveliański całkowicie zatracił się w wierze w byty nadprzyrodzone - teorie naukowe i racjonalne wyjaśnienia są dla niego trudniejsze do zaakceptowania niż proste prawdy o potworach z Olimpu czy nordyckich bogach uchlewających się do nieprzytomności piwem kraftowym. "Daleko od domu” pokazuje siłę najbanalniejszych fake-wizji, które można kupić za pieniądze i które urzekają nowoczesnych mieszkańców Nowego Jorku, Warszawy i Paryża. I jeśli coś dziwnego się tutaj dzieje, to chodzi o fakt, że samo MCU postanowiło się na chwilę odsłonić jako zwykła ściema. Ściągnąć maskę, pod którą jest kolejna maska, pod którą jest kolejna maska i tak dalej, jak w słynnym GIF-ie z Trumpem, Hillary, Barackiem i zielonym jaszczurem. Daje to ciekawe wejście w nową rzeczywistość po Avengersach. Co z niej wykiełkuje?  Trudno powiedzieć, bo jeśli „Daleko od domu” jest z ducha sekularne, to już sceny po napisach – niekoniecznie. W końcu samo MCU przekonuje nas od dawna, że multiwersa, kłącza i seriale mają to do siebie, że mogą rosnąć na boki i w nieskończoność. Potencjalne możliwości pozostają więc wciąż potencjalne, a przyszłość – bezgranicznie poplątana. Jak sieci i religijne bolączki Spider-Mana. 
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Uwaga! Jeśli nie widzieliście jeszcze filmu "Avengers: Koniec gry", to lepiej nie czytajcie poniższej... czytaj więcej
Thanos — największy wróg naszego świata został zgładzony. Jego moc była tak potężna, że bez problemu... czytaj więcej
Dobra passa Spider-Mana trwa. Dopiero co w kinach wyświetlana była animowana wersja przygód pajęczaka,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones